w Wspomnienia

Jubileusz i wspomnienia

Zielona Szkoła – 75 lat istnienia. Ja – wiek 73 lata, 55 lat od matury.
Jestem niemal równolatką Szkoły, a mój jubileusz też niezły… 

A mogło się zdarzyć, że nie wysłaliby mnie do średniej szkoły, bo gospodarstwo i kto będzie pomagał. Kochana mama powiedziała jednak, że skoro dziecko (najmłodsze, jedno z czwórki) chce się uczyć, to niech idzie.
I poszłam – prawie dosłownie, bo autobus kursował raz dziennie.  Egzamin zdany, do Szkoły przyjęli. Trema tak wielka jak Szkoła – ogromny budynek, tylu  uczniów, profesorów!

Ale „prawdziwe miejskie życie” rozpoczęło się, kiedy po pierwszym  okresie ósmej klasy, przyznano mi internat. Wow! Początkowo osiem czy dziesięć dziewczyn  w pokoju, ale co tam! Łazienka skromniuteńka, lecz z bieżącą wodą (nie ze studni) i toaletą  (nie za stodołą). Postęp cywilizacyjny dla mnie niesamowity. No i stołówka, trzy posiłki  dziennie, regularnie w określonych godzinach (co prawda chleb z margaryną – w domu było  masło i często tzw. „guma arabska” – wołowina trudna do przeżucia). Przechodząc do klasy wyżej, przechodziło się też do pokoju z mniejszą liczbą osób, sześć, cztery i w XI klasie – dwie  osoby.

Klasa XI d (matura 1965 r, wychowawca A. Najsarek) z nauczycielem fizyki Mieczysławem Tomaszewskim. Trzy przyjaciółki – Nina, Basia i Lodzia stoją obok siebie poniżej nauczyciela.

I o tym chciałam opowiedzieć. Z Basią U. i Lodzią K. trzymałyśmy się razem od VIII klasy. W klasie XI  Basia zamieszkała w pokoju nr 1 z Haliną K. (dołączyła do nas), a ja z Lodzią obok w p. nr 2.  Byłyśmy zżytą czwórką, wszystkie z kl. XI d. Basia była dla nas autorytetem, Halina miała rodzinę w Miliczu, Lodzi ciocia uczyła w LO biologii, ja właściwie niczym się nie wyróżniałam  poza, zdaniem wychowawcy, cichym mówieniem. Pamiętam tylko, że jeden raz dostałam nagrodę książkową, nie za wyniki w nauce, tylko za pracę społeczną, bo z Lodzią  wypisywałyśmy świadectwa na prośbę dyr. Krzyworączki (miałyśmy chyba ładne charaktery  pisma). 

 Właściwie, to przede wszystkim, ze względu na te dwie kochane dziewczyny Basię i  Lodzię, zdecydowałam się napisać. Po maturze wkrótce urwały się nasze kontakty, jakoś tak nie wszystko wyszło zgodnie z młodzieńczymi planami, każda poszła w swoją stronę. Niestety, kiedy już dojrzałam do tego, by spotkać się z nimi na którymś ze Zjazdów  organizowanych przez Szkołę, okazało się, że jakiś czas temu Basia, a Lodzia jeszcze wcześniej, przeszły zupełnie na inną stronę, na drugą stronę lustra… Bardzo żałuję! 

Od lewej: Lodzia i Nina.

Ja żyję i od wielu lat utrzymuję kontakt z Zieloną Szkołą, będąc członkiem Stowarzyszenia  Absolwentów I LO w Miliczu – repetuję już blisko 15 lat! No cóż – nigdy nie byłam najlepszą  uczennicą! 

Załączam zdjęcie mojej VIII klasy oraz amatorską fotkę Lodzi i mnie tuż przed maturą. 

Janina Drozdowska (obecnie Janina Łozińska)

w Wspomnienia

Moje Małe Tokio

Zdjęcie przedstawia moment rozpoczęcia lekkoatletycznej Spartakiady Szkolnej, która odbyła się 17.10.1964 r. Imprezie nadano nazwę „Małe Tokio”, ponieważ w tym czasie (10-24.10.1964 r.) odbywała się Olimpiada w Tokio, na której Polacy odnosili duże sukcesy i zdobyli 23 medale.

Podejrzewam, że był to impuls do przygotowania tak starannie zorganizowanej imprezy. Oprawa była iście olimpijska – znicz olimpijski zapalił Krzysztof Mak z kl. XI c, a flagę olimpijska na maszt wciągał Tadek Wdowiak z kl. X w towarzystwie Haliny Chrzan z kl. XI b i Tadka Kuleszy z kl. X. Tuż za nimi stała „Japonka” – Jadzia Romańczyk z kl. X. Ceremonii wciągnięcia flagi przygląda się autor tych wspomnień – Adam Aleksandrowicz (pierwszy z lewej) – kl. XI d. Obok mnie stoją, przysłonięci flagami, Irena Wojtkiewicz – kl. XI d, Włodek Wojtkiewicz – kl. IX i Irek Wawrzyniak – kl. XI d. Z prawej strony zdjęcia stoi grupa chłopców z kl. VII Szkoły Podstawowej nr 2, wchodzącej w strukturę tzw. „jedenastolatki” (7lat szkoły podstawowej i 4 lata liceum). W tej grupie rozpoznaję Marka Skopca, Tomka Wielickiego i Wiesia Frelaka.

W organizację zawodów zaangażowanych było wielu nauczycieli, m.in. Lucyna Kiełbińska, Zygmunt Klanowski, Adam Najsarek, Roman Brzuszek, Bonifacy Możdżyński, a także ówczesny student WSWF we Wrocławiu – Ryszard Kościelniak, odbywający wówczas praktykę w naszym liceum. A wszystko fotografował Tadeusz Pasierb, dzięki czemu pozostało trochę zdjęć z tej „olimpijskiej” imprezy.

Zawody odbyły się w sobotę. Dzień był chłodny i wiał wiatr, ale rywalizacja była zacięta, zgodnie z mottem ruchu olimpijskiego: „Szybciej, wyżej, dalej”. Startować można było w takich konkurencjach, jak skok w dal i wzwyż, trójskok, bieg na 100 m i 800 m, rzut kulą i sztafeta. Wziąłem udział w trzech konkurencjach, z których dwie wygrałem (skok w dal – 5,73 m i trójskok – 12,10 m oraz bieg na 100 m, w którym byłem trzeci).

Pamiętam też, że bieg na 100 m wygrał Krzysztof Kaczmarek – kl. X, syn wicedyrektora szkoły, bieg na 800 m – Kryspin Mak, a skok wzwyż Jarema Wojtkiewicz. Na pewno wygrały swoje konkurencje dwie świetnie zapowiadające się lekkoatletki – Krysia Michalska sprinty i Basia Taterka skok wzwyż. Ciekaw jestem, czy ktoś jeszcze pamięta tę imprezę i czy mógłby uzupełnić te informacje?

Po zawodach było niewiele czasu na odpoczynek, bo po południu odbyła się w auli zabawa taneczna, która rozpoczęła się wręczeniem nagród przez dyrektora Witolda Krzyworączkę dyplomów zwycięzcom poszczególnych konkurencji. Do dzisiaj pamiętam ten dreszczyk emocji, kiedy dwa razy wchodziłem na scenę po odbiór dyplomów, które zresztą mam do dziś.

Pomysł i organizację imprezy sportowej „Małe Tokio” w czasie odbywających się igrzysk olimpijskich spodobał się na tyle dyrekcji i gronu pedagogicznemu, że cztery lata później, kiedy igrzyska odbywały się w Meksyku, zorganizowano „Mały Meksyk”. Ale o tym można już poczytać w kronice szkolnej.

Adam Aleksandrowicz – wyróżnienie w konkursie Pokolenia Zielonego Liceum

w Wspomnienia

Biologiczna pasja

Rok szkolny 1989/90 był dla mnie szczególnie pamiętny, bowiem po ukończeniu szkoły podstawowej w Sułowie i zaliczeniu egzaminów wstępnych dostałem się do upragnionego Liceum Ogólnokształcącego w Miliczu. W tym samym czasie w Polsce nastąpiła historyczna zmiana ustrojowa – skończył się PRL, a nasz kraj rozpoczął drogę ku demokracji. Jako nastolatek zdawałem sobie sprawę z politycznego i dziejowego przełomu. Jednak jeszcze przez najbliższy rok uczniowie „Zielonego Liceum” musieli nosić tarcze z szyldem LO im. gen. A. Zawadzkiego. Ostatecznie wiatr przemian doprowadził do usunięcia patrona szkoły, będącego jednym z symboli słusznie minionej epoki.

Kadra pedagogiczna Zielonego Liceum – wśród nauczycieli Zofia Kempiak
(trzecia od prawej strony w środkowym rzędzie)

            Przyznaję, że nie byłem dobrym i pilnym uczniem, ponadto miałem liczne zaległości w nauce, co znacznie utrudniło mój start w szkole średniej. Jednak już jako kilkulatek żywo interesowałem się przyrodą, a pasja ta stawała się z każdym rokiem coraz silniejsza i ostatecznie została przypieczętowana mocnym postanowieniem ukończenia studiów biologicznych.

W szkole podstawowej trudno było mi ujawnić swój talent. Mogło to nastąpić, i nastąpiło, dopiero na etapie liceum, gdzie wymagany poziom wiedzy biologicznej był dla mnie satysfakcjonujący. W tym zakresie – lecz niestety kosztem innych nauk – czyniłem szybkie postępy i wkrótce poczułem się na tyle „mocny”, że zdobyłem się na start w XX Olimpiadzie Biologicznej.

Olimpiady przedmiotowe cechowały się wysokim poziomem, więc aby dostać się na szczebel wojewódzki, a później krajowy, trzeba było wykazać się wiedzą znacznie przekraczającą zakres szkoły średniej o profilu podstawowym. Każdy uczeń-olimpijczyk musiał mieć swojego promotora, którym – co oczywiste – był nauczyciel danego przedmiotu. W moim przypadku była nim Pani profesor Zofia Kempiak, nauczycielka biologii.

Biologia, podobnie jak matematyka, chemia czy fizyka, uchodziła za trudny przedmiot i wielu uczniom sprawiała trudności. Profesor Kempiak dodatkowo miała zasłużoną opinię wymagającej belferki, więc niejeden uczeń drżał przed kolejną lekcją z botaniki, zoologii lub genetyki. Tymczasem ja, przynajmniej na lekcjach biologii, byłem na swój sposób odprężony.

Mając aspiracje olimpijskie w dziedzinie nauk biologicznych, uczęszczałem na pozalekcyjne koło zainteresowań prowadzone przez moją nauczycielkę biologii. Dzięki temu miałem dostęp do wielu dobrych czasopism zgromadzonych w podręcznym księgozbiorze pracowni biologicznej, takich jak: „Wszechświat”, „Chrońmy Przyrodę Ojczystą” czy „Przyroda Polska”. Z zamiłowaniem pasjonata przyrody przeglądałem całe roczniki, czytając wybrane artykuły i podziwiając piękne fotografie autorstwa najlepszych polskich fotografików. Po wielu latach sam stałem się autorem licznych artykułów i zdjęć do wymienionych pism.

W trakcie przygotowań do olimpiady, polegających na pisaniu pracy zaliczeniowej oraz rozwiązywaniu zadań testowych, cały czas byłem pod opieką profesor Kempiak, która szczególnie zaineresowanym uczniom poświęcała wiele uwagi i życzliwości. W tamtym czasie rozwijałem także pasję fotografa-przyrodnika. Zgromadziwszy trochę – wówczas jeszcze czarno-białych – zdjęć przedstawiających głównie zwierzęta bezkręgowe – ślimaki, pajęczaki, owady – postanowiłem z wybranych fotogramów zrobić wystawę. W tej sprawie zwróciłem się do profesor Kempiak, która miała nadzór nad szkolną gablotą LOP, z prośbą o udostępnienie gabloty na potrzeby miniwystawy. Po obejrzeniu zdjęć przez Panią profesor, otrzymałem zgodę i w ten oto sposób powstała moja pierwsza wystawa fotograficzna. W dorosłym życiu miałem ich potem wiele w salach ośrodków kultury w Miliczu, Żmigrodzie oraz we Wrocławiu.

Pierwsza olimpiada biologiczna, w której startowałem, okazała się stosunkowo trudna i doszedłem tylko do finału na etapie wojewódzkim. Znacznie lepiej poszło mi w 1992 roku w VII Olimpiadzie Wiedzy Ekologicznej – zostałem finalistą etapu centralnego. W kolejnym roku 1993 znalazłem się pośród finalistów XXII Olimpiady Biologicznej. Ta wysoka lokata uprawniała mnie do zwolnienia z egzaminu z biologii na maturze. Na studia biologiczne Uniwersytetu Wrocławskiego dostałem się bez problemu. Tak więc kilkuletnia nauka pod okiem profesor Zofii Kempiak oraz olimpijska współpraca przyniosły dobre efekty, zaś w pamięci pozostawiły pozytywne wrażenia.

Cezary Tajer – wyróżnienie w konkursie Pokolenia Zielonego Liceum

w Wspomnienia

Nauczyciele – kierunkowskazy

Gdy znalazłam w swoim albumie zdjęcia z 60. Jubileuszowego Zjazdu Absolwentów, który odbył się w 2005 roku, przypłynęły wspomnienia z czasów, gdy byłam uczennicą I Liceum w Miliczu.

Na początku trochę o zdjęciach, teraz tak cennych, gdyż pokazują wspaniałe chwile, gdy mogliśmy spotkać się ze swoimi nauczycielami, porozmawiać o dawnych czasach, o tym, co robimy, o naszych rodzinach i wielu ważnych i mniej ważnych sprawach. Teraz, z perspektywy aktualnych wydarzeń i braku możliwości na bezpośrednie relacje, bardzo doceniam te wspólnie spędzone chwile, i to zarówno z naszymi nauczycielami, jak i koleżankami i kolegami z naszej klasy biologiczno-chemicznej (matura 1977) oraz innymi absolwentami szkoły. Tradycją zjazdów było, iż do południa odbywały się spotkania w szkole, a potem już w grupach można było wybrać się na wspólne „wagary”. 

Na pierwszym zdjęciu „uwieczniono” spotkanie z prof. Józefem Urbańczykiem. Wraz z koleżankami – na zdjęciu Zofia Pietryka (Nęcka), Jadwiga Magusiak (Styburska), Wiesława Tymoczko (Kukiełka), Wiesława Prałat (Wojtkowiak) Anna Bulicz (Michalak) – otaczamy  naszego nauczyciela  radosnym wianuszkiem i – jak widać – świetnie się bawimy. Nie mogłabym jednak nie opowiedzieć  o czasach szkolnych. Lekcja biologii we wspomnieniach kojarzy się niektórym z chwilami napięcia, wiszącego w powietrzu pytania, „kogo znowu wyrwie do odpowiedzi”. Nawet muchę latającą po klasie można było usłyszeć. Spore wymagania, ale też ogromna wiedza profesora dla wielu osób była przepustką do dostania się na medycynę i inne studia przyrodnicze.

Dla mnie, bardzo nieśmiałej wówczas dziewczyny z Wałkowa, małej wsi wśród lasów, lekcje biologii oraz kółko biologiczne były dużą mobilizacją do rozwoju. „Podrzucanie” ciekawych publikacji, które pochłaniałam z zainteresowaniem, oraz czas poświęcony na sprawdzaniu moich „pseudonaukowych” prac, cenne wskazówki  „zaowocowały” tym,  iż jako uczennica III klasy zostałam finalistką olimpiady biologicznej. Gdy pisałam pracę o chorobie pszczół Nosema apis Zander,  profesor zawoził mnie do pasieki, gdzie łapałam pszczoły i oglądałam ich jelito (brrr). Od tej pory wiem, jak złapać pszczołę, żeby nie użądliła. Potem była praca na temat fotosyntezy, gdy na parapetach hodowałam fasolę pod różnymi kolorowymi filtrami światła.

Oczywiście po maturze wybrałam studia biologiczne (dzięki olimpiadzie dostałam się bez egzaminu), a po studiach po pewnym czasie zaczęłam pracę w szkole. I tak koło się zamknęło, wiedziałam, jak ważne jest  rozbudzanie zainteresowań i dawanie możliwości. Dlatego też wielu moich uczniów z sukcesem startowało w konkursach i olimpiadach (pracowałam w szkole w Częstochowie). Gdy w 2000 roku wróciłam do Milicza, od samego początku organizowałam konkursy regionalne i realizowałam projekty dające szansę młodym ludziom, tak żeby uwierzyli w swoje możliwości i szukali dla siebie właściwej drogi w dorosłym życiu. Myślę, że w ten sposób choć trochę spłacam „dług wdzięczności” wobec profesora.

Na drugim zdjęciu – Wiesława Prałat (Wojtkowiak),  Jadwiga Magusiak (Styburska), Zofia Pietryka  (Nęcka) oraz prof. Włodzimierz Patalas – uwieczniono spotkanie z części popołudniowej zjazdu,  gdy w  szkole w uroczystej odsłonie odbywały się spotkania zespołów klasowych z wychowawcami. Naszym wychowawcą od klasy I do IV był profesor Włodzimierz Patalas, który mimo że już jesteśmy „bardzo” dorośli, to nadal o nas pamięta. Rozmowy z wychowawcą; co u nas się dzieje w życiu, w pracy, jak się czujemy itp. To niesamowite, iż pomimo, że upłynęło tyle lat… to pozostało poczucie, że czas się zatrzymał.  

Warto dodać, iż nasz wychowawca uczył też geografii oraz organizował dla nas niezapomniane wycieczki klasowe. Podczas naszych klasowych spotkań najczęściej wspominamy te wyprawy. Byliśmy w Krakowie, Wieliczce, Toruniu i wielu innych miejscach. Te wyjazdy to było nie tylko zwiedzanie zabytków i ciekawych miejsc, ale również niepowtarzalna lekcja życia. Poznawaliśmy trochę z innej strony naszych nauczycieli (najczęściej naszymi opiekunami byli Włodzimierz Patalas, Mieczysław Tomaszewski i Roman Brzuszek), lecz przede wszystkim poznawaliśmy siebie w różnych sytuacjach, nierzadko całkiem zabawnych.

Oczywiście te wyprawy również odbiły pozytywne piętno na mojej drodze życiowej. Prof. Włodzimierz Patalas zaszczepił mi zamiłowanie do turystyki, poznawania ciekawych miejsc w Polsce. Wielokrotnie, już z moimi uczniami, odwiedzałam miejsca, które wcześniej pokazywał nam mój były wychowawca. W swojej pracy pedagogicznej doceniam, jak ważne jest miejsce, w którym mieszkamy. W moim przypadku kiedyś to była Jura Krakowsko- Częstochowska, a od kiedy wróciłam w swoje rodzinne strony, poznawanie i edukacja o regionie Dolina Baryczy.

Na pewno wielu jeszcze nauczycieli z grona pedagogicznego I LO w Miliczu miało wpływ na moje życie, ale myślę, iż właśnie Józef Urbańczyk i Włodzimierz Patalas nadali kierunek moim wyborom zawodowym.                                                                                                   

Zofia Pietryka (Nęcka) – wyróżnienie w konkursie Pokolenia Zielonego Liceum

w Wspomnienia

Wspomnienie byłego nauczyciela

Zielone Liceum w Miliczu było pierwszą i ostatnią szkołą, w której przyszło mi uczyć w mojej krótkiej, ale ważnej karierze nauczyciela języka niemieckiego.

Studiując germanistykę na Uniwersytecie Wrocławskim, raczej nie wyobrażaliśmy siebie w przyszłości jako nauczycieli. Ciągle jeszcze pełni wątpliwości co do poziomu naszej wiedzy i zapatrzeni w ideał nauczyciela-profesora, chętniej sami zasiedlibyśmy w ławce, by nadal poszerzać naszą wiedzę. Dla mnie stanąć przed grupą 25 nastolatków w roli osoby odpowiedzialnej za jakiś fragment ich przyszłości było wielkim przeżyciem graniczącym z szokiem.

Na moje szczęście ówczesna kadra nauczycielska I LO składała się nie tylko z młodych przestraszonych żółtodziobów jak ja, ale również osób wybitnych, a zarazem przyjaznych, które potrafiły wziąć nas pod swoje skrzydła i zaopiekować się nami. Dziś to może dziwić, ale w tamtym okresie istniały dwa oddzielne pokoje nauczycielskie, z których – o dziwo – to ten mniejszy przeznaczonych był dla nauczycieli niepalących. Tam właśnie dane mi było poznać bliżej Panią Solińska i Nagel, a także panów Hanysza, Szypę i Kobusińskiego. Można powiedzieć, że nie mogłem trafić lepiej, chociaż w części dla palących również spotykało się grono cudownych i mądrych ludzi.

Pierwszy rok pracy minął dość szybko. Działo się wiele, a z lekcji na lekcję coraz bardziej odnajdywałem się w roli nauczyciela. Poznawałem powoli całe grono pedagogiczne, począwszy od dwóch uczących języka niemieckiego koleżanek Donaty i Małgosi, poprzez przesympatycznych kolegów Romana Borutę, Grzegorza Łuszczka, Leszka Żubera, Marka Balickiego czy Darka Stasiaka, a skończywszy na chyba najlepszym szefie, z którym przyszło mi kiedykolwiek pracować – Panu dyrektorze Januszu Bleku. Liczne klasy od pierwszej do czwartej przemykały przez mój skromny gabinet na pierwszym piętrze jak ruchome obrazy. Pamiętam, jak spotykaliśmy się z młodymi nauczycielami w naszym „kawowym klubie”, gdzie jednym z głównych tematów były rozwijające się wówczas w zawrotnym tempie komputery i internet.

Pamiętam czas, gdy I LO nawiązywało współpracę ze szkołą w Springe w Niemczech. Młodzież z tamtego okresu wspominam jako bardzo sympatyczną i kulturalną, co – jak obecnie słyszę – nie jest już takie oczywiste. W 1994 roku dyrektor zgodził się powierzyć mojej opiece jako wychowawcy klasę. Dobrze pamiętam tych młodych ludzi, spotkania z ich rodzicami, wspólne wycieczki czy dyskusje. Nigdy po odejściu z pracy w I LO, co nastąpiło na przełomie lat 1997/1998, nie czułem takiego zadowolenia z pozycji, którą zajmowałem, takiego prestiżu i pewności, że robię to, co jest potrzebne.

Niestety, jak to zwykle u młodych bywa, świat skusił mnie bądź na swój pokrętny sposób też zmusił mnie to poszukiwania innych dróg zawodowych dla siebie. Pozostawiłem I LO, czego potem zawsze żałowałem, pozostawiłem kolegów, przyjaciół, uczniów – o wiele za wcześnie i chyba lekkomyślnie. Moja relacja jako byłego nauczyciela nie jest z pewnością fascynująca, nie jest nawet interesująca. Napisałem ją, bo chciałbym bardzo dołączyć ją do wspomnień innych byłych nauczycieli i wierzyć, że coś tak wspaniałego jak kilkuletnia praca w tej szkole zdarzyła mi się naprawdę.

Janusz Dec – wyróżnienie w konkursie Pokolenia Zielonego Liceum

w Wspomnienia

Wspomnienie studniówkowe

Nie wiem, jak to możliwe, ale mimo setek zdjęć nie mam żadnego z własnej studniówki. Był rok 1996. A zima była piękna tamtego roku… Pamiętam ją właśnie dzięki studniówce i wieczorowo-nocnym spacerom pomiędzy I Liceum Ogólnokształcącym a Technikum Leśnym. Dwie studniówki w jeden wieczór. Pierwsze i ostatnie dwie studniówki, w których uczestniczyliśmy wspólnie.

Spacerowaliśmy tak sobie w tę i z powrotem, bo przecież należało być trochę na jednej, a trochę na drugiej, uszczknąć nieco atmosfery każdego z wydarzeń. Pewnie nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Ot! Zwykły spacer we dwoje w świetle księżyca. Ale jeśli ten spacer trwa już dwadzieścia cztery lata i nadal przynosi tyle pozytywnych emocji, to znaczy, że warto pamiętać, kiedy się zaczął, nawet jeśli nie został uwieczniony na fotografii.

Joanna Monastyrska – wyróżnienie w konkursie Pokolenia Zielonego Liceum

w Lata 80. XX w., Wydarzenia

Siatkarski sukces dziewcząt

Reprezentacja Szkoły w piłce siatkowej dziewcząt w kwietniu 1988 r. wywalczyła IV miejsce w województwie na zawodach międzyszkolnych. Dziewczęta rozegrały zwycięski mecz z drużyną z Wołowa, niestety uległy szkole sportowej z Trzebnicy. IV miejsce w skali województwa to jednak duży sukces. Trenerką dziewcząt była L. Kiełbińska.

Od lewej stoją: I. Gałka, I. Jóźków, prof. L. Kiełbińska, L. Bienkiewicz, A. Szyndrowska, A. Majewska, M. Brozik, A. Kmiecik, R. Sorokowska, D. Banaszak.
w Bez kategorii, Lata 80. XX w., Wydarzenia

Studniówka 1988

Tradycyjnie 100 dni przed matura odbyła się studniówka. Poloneza prowadzili R. Smażewska i W. Szydłowski. Gości w imieniu uczniów powitała I. Sadrakuła, a w imieniu nauczycieli – B. Solińska. Niespodzianką balu była nie tylko pięknie przystrojona sala czy bogate menu, lecz część artystyczna przygotowana przez maturzystów: M. Bukowskiego, W. Zdobylaka, M. Ziętkiewicza i J. Stepańczaka. Zabawie aż do rana towarzyszył odświętny i serdeczny nastrój.