Nazywam się Andrzej Seredyński i jestem absolwentem I LO z 1997 roku. Mam trójkę rodzeństwa, najstarszego brata, który był absolwentem „Zielonego” w 1984 roku, czyli jeszcze można powiedzieć „za komuny”, do czego będę nawiązywać, ponieważ przeprowadziłem z nim rozmowę na temat wspomnień z Liceum. Drugi brat był absolwentem naszego LO również w czasach przed transformacją, czyli w 1989 roku. Ja zostałem absolwentem w 1997 roku, a nasza młodsza siostra w 1999 roku.
W budynku „Zielonego Liceum” funkcjonowało jakiś czas Liceum Medyczne, gdzie uczyły się zawodu przyszłe pielęgniarki, a gdzie jeden
z przedmiotów wykładał nasz ojciec Roman Seredyński, który był psychologiem klinicznym i biegłym sądowym z zakresu psychologii. Nasza rodzina była prawie w całości związana z I LO w Miliczu na przestrzeni blisko 20 lat… Po tym krótkim wstępie, chciałbym odpowiedzieć na kilka zadanych sobie pytań oraz nawiązać do informacji  wspomnieniowych
z I LO uzyskanych od mojego najstarszego brata…

Dlaczego I LO ?

– Wybór był dość oczywisty. Bracia nie mieli innej możliwości, bo
w powiecie funkcjonowało jedno liceum, ale przez lata ich zadowolenia
i satysfakcji z nauki w „Zielonym LO” panowała opinia, że jeśli szkoła średnia, to tylko w Zielonym. Wiązało się to z formalnościami, które trzeba było spełnić, aby się dostać do wymarzonej klasy w wymarzonym LO.
W powiecie i w środowisku rówieśników powiedzenie,  „chodzę do Zielonego Liceum”, dawało powód do dumy.

Klasa profilowa – ekologiczna. Dlaczego ?

– Przy naborze naszego rocznika w 1993 roku, utworzono pierwszy raz dwie klasy profilowe: tzw. profil menadżerski i ekologiczny. Ponieważ dalszą edukację na studiach, chciałem pierwotnie związać z biologią i chemią, więc wybór padł na klasę ekologiczną. Była to nowość na tamte czasy, pierwszy raz usłyszeliśmy o aspektach ekologii i dbaniu o środowisko.
Były prowadzone w tym kierunku dodatkowe zajęcia. Marzenie się spełniło
i dostałem się do tej profilowanej klasy. Pochodziłem z Krośnic podobnie jak kilka koleżanek i powiem szczerze, że początki były troszkę trudne, bo spotkaliśmy się z dziwnym na początku odbiorem ze strony kolegów
i koleżanek z Milicza. Wytykano nam wiejskie pochodzenie  i w dodatku
z miejscowości, w której był… szpital psychiatryczny. Docieranie trwało kilka tygodni,  ale przekonali się, że jesteśmy całkiem normalni i już ten temat nie powracał J.  Dzięki nowości, jaką była klasa profilowa – ekologiczna, zajęcia były rozszerzone, prowadzone w nowy, ciekawy sposób.  Wiązało się to także z wycieczkami np. do oczyszczalni ścieków,
czy w urokliwe miejsca Doliny Baryczy.

Kadra nauczycielska, jakie wrażenia ?

– Rozpoczeliśmy naukę w 1993 roku, a mój nastarszy brat, z którym rozmawiałem, zaczął we wrześniu 1980 roku, czyli dzień po podpisaniu porozumień sierpniowych, dwa różne światy, dwie różne rzeczywistości. Mimo tak dużej różnicy wieku między nami, miałem przyjemność i również wątpliwą przyjemność, spotkać niektórych nauczycieli tych, których spotkali również mój najstarszy i drugi brat.

Powiem szczerze, bywało różnie. Dało się odczuć, czy moi bracia byli lubiani, czy nie byli, przez danego nauczyciela. Niektóre lekcje i przedmioty, trzeba jasno powiedzieć, można uznać za stracone, bo merytorycznej wartości nie za dużo wnosiły, a przysparzały tylko ogromnej ilości, niespotykanego dotychczas stresu i strachu. Pozytywny jedyny aspekt tego stanu był taki, że człowiek nauczył się radzić sobie ze stresem no i… np. nauczył się często i dobrze „myć ręce”, co dzisiaj w dobie pandemii okazało się bardzo potrzebne J. Brat najstarszy bardzo cenił sobie poziom nauki matematyki, co pozwoliło mu bez problemu dostać się na Politechnikę Wrocławską. Ja również miałem szczęście do matematyki, ale nie tylko.

Kolejnym ciekawym wspomnieniem są lekcje historii. Mimo że od transformacji minęło 4 lata, to oficjalnie o napaści ZSRR na Polskę
17 września 1939 roku usłyszałem właśnie na lekcjach historii w I LO. Oczywiście dowiedziałem się o tym wcześniej, w trakcie cichych lekcji historii w domu rodzinnym od ojca, ale uprzedzał, żebym w „podstawówce” za czasów komuny o tym nie rozmawiał. Różnic było więcej, brat wspomina, że był zmuszany przez niektórych nauczycieli do udziału
w pochodach pierwszomajowych, ale przez 4 lata nauki w LO na żadnym nie był obecny, co niestety odbiło się na traktowaniu go przez niektórych nauczycieli (on to dzisiaj nazywa gnębieniem). 

Ja i moja siostra już tego problemu nie mieliśmy. W ogóle, jak teraz sobie przypominam, nie kojarzę i naprawdę nie spotkałem się z agitacją polityczną lub okazywaniem preferencji politycznych przez nauczycieli,
ale w latach 1993-1997 raczej jeszcze wszyscy grali do jednej wspólnej bramki o nazwie „wolność”. Niestety dzisiaj, będąc ojcem 14-letniej córki, muszę stwierdzić, że takie zachowania znowu mają miejsce. Dużą radością po przyjściu do LO była informacja, że nie będzie nauki języka rosyjskiego… Według mojego brata był to najbardziej stresujący przedmiot za jego czasów w LO!

Reasumując, tak jak to jest  i dzisiaj w każdym zawodzie, była kadra z powołania pod każdym względem oraz na szczęście nieliczne przypadki straconego czasu i nerwów.

Wesoła historia… jakoś szybko zdobyłem zaufanie wśród niektórych nauczycieli, do tego stopnia,  że dane mi było odnosić dziennik klasowy do pokoju nauczycielskiego po lekcjach i… starałem się jak mogłem, aby tego zaufania nie nadużywać.

Wychowawca, kim tak faktycznie był ?

– Dobrze, że oddzielny punkt mogę poświęcić wychowawcy. Ciężko pisać bez emocji, mimo że minęło 23 lata. Jako klasa mieliśmy ogromne szczęście, że trafiliśmy na „Panią Profesor” [Małgorzatę Posacką – przyp. redakcji], która była także naszą nauczycielką języka polskiego. Była młoda i piękna, ale przede wszystkim wyjątkowa jako wychowawca i nauczyciel. Krążyła wśród naszego rocznika niepisana opinia, że klasa IB, trafiła najlepiej jak mogła z wychowawcą. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, bo przekonywaliśmy się o tym z czasem…

Pierwszy raz otworzyły mi się oczy na lekcjach polskiego, jak nauczyciel pyta się mnie nie o to, co autor wiersza czy powieści miał na myśli w danym fragmencie utworu, ale pyta się mnie jak JA to rozumiem i co to dla mnie oznacza ? Nauczyciel, który wychodził jako nieliczny zza biurka i uczestniczył w dialogu wśród nas na środku klasy, a nie w monologu za biurkiem. Minęło 23 lata i nikomu nie muszę słodzić, ale znów chcę nawiązać do mojej córki, gdzie marzyłoby mi się mieć takich nauczycieli dla niej.

Jako wychowawca też była bardzo zaangażowana. Wiele rozmów na forum klasy na poważne i mniej poważne tematy, ale również wiele rozmów indywidualnych, jeśli ktoś z nas miał problem i potrzebę rozmowy. Regularne wyjazdy po raz pierwszy do różnych teatrów we Wrocławiu, niespotykane dzisiaj w szkole mojego dziecka, która teatry ma pod nosem.

Mieliśmy coroczne kilkudniowe wycieczki, najczęściej w góry. Mogliśmy się poznać lepiej i tworzyliśmy zgraną klasę dzięki takim wydarzeniom. 

Doceniam szczególnie i pamiętam do dzisiaj wychowawcę i tych nauczycieli, których relacje z uczniem były na płaszczyźnie Człowiek Nauczyciel do Człowiek Uczeń. Dialog, a nie monolog. Niewiele się pamięta z materiału przedmiotów, ale pamięta się wkład w kształtowanie osobowości, naukę samodzielności, odpowiedzialności i przygotowanie do dorosłego życia, które dla jednych przyszło szybciej, a dla drugich nieco później, ale byliśmy na to w miarę przygotowani.

Jakie nowe doświadczenia życiowe zdobyłem w trakcie pobytu w LO ?

– W „Zielonym LO” dane mi było wyjeżdżać regularnie na kilkudniowe wycieczki z całą klasą w różne ciekawe miejsca. „Zielone LO” to także pierwsza miłość, pierwsze usłyszane i wypowiedziane „Kocham Cię”, pierwszy pocałunek, pierwsze całkiem udane randki… Oczywiście także pierwszy alkohol.  Ale wszystko z umiarem i bez złych konsekwencji. Przecież byliśmy pod dobrą opieką. Były także pierwsze prawdziwe wagary. Woleliśmy z kumplami iść korzystać i odkrywać uroki Doliny Baryczy, niż uczyć się „myć ręce…”. Nauczyliśmy się szybko radzić sobie ze stresem.
Gdy była zła pogoda i korzystanie z uroków przyrody było niemożliwe, to wykorzystywaliśmy zalety ogromnego budynku Liceum z mnóstwem zakamarków,  w których można było się spokojnie schować i przegadać cały dzień.

Matura, a w zasadzie dwie… 

– Zwieńczeniem nauki w LO była oczywiście matura, nauka i przygotowanie w ramach lekcji. Po godzinach zwykle wygrywały spotkania towarzyskie niż dodatkowe siedzenie nad książkami.  Przyszedł długi weekend majowy, który rozpoczął się 1 maja w czwartek. Ojciec zmotywował mnie rano, abym w końcu przysiadł do książek i powtórzył materiał do matury z języka polskiego, która przypadała na 6 maja. Niestety, nasza poranna rozmowa była ostatnią, bo popołudniu tego samego dnia nagle zmarł na zawał. I tyle było z powtarzania materiału… Wtedy ogromną rolę znowu odegrała moja wychowawczyni, która przeprowadziła mnie „za rękę” przez te kilka trudnych dni. Kilka jej rozmów ze mną, udział w pogrzebie
i ogromne wsparcie. Oczywiście przed egzaminem powiedziałem Pani Profesor, że mnie na maturze nie będzie i że podejdę za rok. Wtedy odbyła się poważna rozmowa, motywująca i optymistycznie mimo wszystko nastawiająca. Spowodowała, że pojawiłem się przed aulą na egzaminie
z języka polskiego. Pamiętam, jak szedł ze mną kolega z równoległej klasy
i tuż przed wejściem do LO powiedział, że nie idzie na maturę i nie podszedł do egzaminu. Korciło mnie, żeby pójść za nim, ale jednak wylądowałem w ławce na auli. Jedno jest pewne, nie byłoby mnie na tej maturze, gdyby nie rozmowy w te kilka dni od śmierci ojca do matury.
Za to przy każdej okazji jej dziękuję!

Znaczenie ?

– W kilku słowach, pewne jest, że czas i lata spędzone w LO wprowadzały mnie w dorosłość. Z perspektywy czasu i porównania, w zdecydowanej większości miałem szczęście do spotkanych tam ludzi, zarówno kolegów i koleżanek, jak i kadry pedagogicznej. Dzisiaj jako ojciec widzę, że nie jest to wcale takie proste i oczywiste. Dlatego wracam i będę wracać z miłymi myślami do spotkanych ludzi i do tamtego czasu…

Andrzej „Serek” Seredyński – II miejsce w konkursie Pokolenia Zielonego Liceum (kategoria Wywiad)