Był rok 2006. Na jednej z lekcji podstaw przedsiębiorczości pani Beata Jaskulska ogłosiła konkurs na zaprezentowanie ciekawego i oryginalnego biznesplanu. Wystarczyło kilka sekund, aby w mojej głowie zrodziła się wizja filmu. Od razu rzuciłem pomysł kolegom z sąsiedztwa – ławki w gabinecie biologicznym były połączone w długie rzędy, co stwarzało doskonałe warunki do większych, czasem konspirowanych zgromadzeń. Naprędce, metodą burzy mózgów, wymyśliliśmy scenariusz filmu,
w którym zdesperowany klient przychodzi do banku, aby wybłagać pożyczkę na święta. Nie pamiętam już, czy celowo, czy zupełnym przypadkiem, ta banalna historia otwierała swym niedopowiedzianym zakończeniem furtkę do przygody, jaką miało być stworzenie i działanie całkiem dużej i prosperującej przez prawie 3 lata grupy filmowej.


A moment i warunki ku temu były doskonale, ponieważ od kilku miesięcy wędrowaliśmy po Miliczu z moim przyjacielem Mirkiem, kręcąc przeróżne, dziwaczne, krótkie formy dokumentalne, napawając się novum ze świata technologii – aparatem cyfrowym, który potrafił nagrywać filmy!

W kilka dni zorganizowaliśmy wolną salę matematyczną po zajęciach, Mirka z aparatem oraz jedyny element scenografii – kręcone pejsy bankowców, które dziś byłyby niedopuszczalną formą niepoprawności politycznej, ale cóż… inspirował nas brytyjski humor, Monty Python i tego typu klimaty.

Kilkanaście nieudanych ujęć, kilka godzin montażu, postprodukcyjne postarzenie filmu do klimatu lat 30. i legendarny podkład – „In The Mood” Glenna Millera, które miało stać się później znakiem rozpoznawczym naszej grupy. Na kolejnej lekcji Podstaw Przedsiębiorczości, po prezentacji filmu pozostała piątka w dzienniku oraz wielki niedosyt… Jak potoczyły się dalej losy klienta banku? Czy udało mu się spłacić pożyczkę? Usiedliśmy jeszcze raz do stołu z wizją kontynuacji tego tematu w formie… prawdziwego filmu!

W ten oto sposób po kilku dniach planowania ruszyły prace na planie filmu AKMAK II – reaktywacja, którego akcja działa się już nie tylko w gabinecie matematycznym, ale także w komórce obok pokoju nauczycielskiego, gdzie agenci bankowi przychodzą upomnieć się o spłatę zadłużenia, oraz na korytarzach  pierwszego i drugiego piętra, gdzie przed wejściem do auli rozgrywa się bitwa z kamerą pracującą jak w filmie Matrix rodzeństwa Wachowskich, a w wąskim korytarzu między gabinetem chemicznym a gabinetem przysposobienia obronnego kule latają na żyłkach kołyszącym się ruchem trzymającej je nad kamerą ręki. Na tym etapie raczkująca jeszcze grupa działała w zasadzie bez głębszej potrzeby ingerencji w infrastrukturę szkoły, narażając się co najwyżej na dziwne spojrzenia innych uczniów. Montowany po szkolnych zajęciach film, emitowany później na lekcjach informatyki i rozchodzący się na płytach pocztą pantoflową, sprawiał, że w życiu I LO zaznaczyło się istnienie grupy filmowej.

Jednak apetyt rośnie w miarę jedzenia. Zwieńczenie trylogii miało być epickie. Tym razem w prace nad filmem było zaangażowanych już sześć osób, prace trwały wiele tygodni, a końcowy, pełen widowiskowej akcji obraz sensacyjny miał całe 15 minut. Trzeci film był już rozbudowaną historią opowiadającą o złym, prowadzącym parabank mafiozie, podle traktującym swych pracowników, którzy wbrew swojej woli i sumieniom, zmuszani są do ścigania klientów w celu ściągania z nich nieludzkich procentów. Z perspektywy czasu niesamowicie było obserwować proces ewolucji tych przedsięwzięć. Na poczet trzeciego filmu wynajmowaliśmy już gabinet chemiczny lub całą salę gimnastyczną, wykorzystując do efektów specjalnych materace. Pościgi i sceny akcji rozgrywały się właściwie we wszystkich korytarzach szkoły.

Trylogia o barbarzyńskim banku, zakończona happy endem, dała grupie Idea Studio pierwsze miejsce w szkolnym przeglądzie filmowym. Wręczona nam statuetka „Oskarka” stoi nawet do dziś w moim pokoju w domu rodzinnym w Miliczu.

W tamtych czasach obróbka materiału wideo była tak wielkim wyzwaniem, że zwykły komputer domowy zwyczajnie nie wystarczał. Dysk o rozmiarze 30 GB nie był w stanie pomieścić zmontowanego filmu, który przed kompresją mógł zajmować nawet 50 GB! Musieliśmy prosić o pomoc szkołę. Pamiętam, jak pewnego popołudnia poprosiłem wychowawcę – Grzegorza Łuszczka, aby pozwolił mnie i Mirkowi przyjść do gabinetu informatycznego i „puścić renderowanie” filmu na noc (To taki proces, w którym sklejone w specjalnym programie sceny zostają wraz z muzyką
i efektami ostatecznie zapisane jako jeden plik z filmem). Jednak wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że tego dnia to się nie uda. Gdy tylko uruchomiliśmy proces tworzenia się ostatecznego pliku z filmem, rozpętała się jedna z najgorszych burz z wichurą, jakie przeżyłem w Miliczu.
Za oknami zrobiło się dosłownie czarno, a my siedzieliśmy w ciemnej pracowni przy pojedynczym, majaczącym światłem monitorze. Z nieba lała się nieprzerwanie tak potężna struga deszczu, że byliśmy uwięzieni w mrocznych korytarzach opustoszałej szkoły przez kilka godzin. Pamiętam, że tego dnia okrutnie wybiły studzienki na ulicy Wojska Polskiego. To nie był jeszcze koniec horroru. Gdy tylko opuściliśmy szkołę, okazało się, że z powodu awarii została ona odcięta od prądu. Całość prac nad „wypieczeniem” filmu poszła na marne i trzeba było powtarzać wszystko od początku.

Pierwsza trylogia była dla grupy jedynie rozgrzewką. W wakacje po filmowym roku szkolnym nakręciliśmy w plenerze leśnym dwa filmy kolejnej trylogii oraz mnóstwo krótkich form filmowych,  jednak ukoronowanie naszej twórczości dopiero miało nastąpić.

Po zakończeniu nauki w Zielonym ani nam się śniło kończyć z filmową przygodą. Co prawda koledzy z klasy poszli już swoimi ścieżkami, rekrutowaliśmy się właśnie na wymarzone studia, ale jakaś wewnętrzna siła ciągnęła nas do nakręcenia kolejnych filmów w murach Zielonego Liceum. Pewnego razu spotkałem się z Tomkiem – kolegą z klasy z ostatnich 3 lat w liceum. Tomek grał w lokalnej grupie teatralnej, więc spytałem go, czy nie chciałby napisać scenariusza horroru, który rozgrywałby się w murach naszego liceum. Kilka twórczych spotkań, kilka rozmów z koleżanką, która zagrała w naszych wakacyjnych filmach i mieliśmy świetny scenariusz na film grozy o trójce przyjaciół, którzy wyruszają do starej, opuszczonej szkoły, aby przekonać się, czy legenda o straszącym w niej duchu jest prawdziwa. Magia kina zadziałała tak, że do opuszczonych murów szkoły, granych przez Zielone Liceum, bohaterowie wchodzili
z milickiego parku pałacowego. Mniej efektów specjalnych, więcej rekwizytów oraz mnóstwo dialogów zabierało nas w przygodę delikatnie ocierającą się już o prawdziwy rodzaj sztuki filmowej. Wszystko dzięki genialnemu scenariuszowi Tomka. To także ostatni film, w którym pojawiłem się przed obiektywem kamery, obsługiwanej od samego początku przez Mirka.

Zwieńczeniem naszej twórczości miała okazać się jednak druga część horroru o opuszczonej szkole – The Milicz School Project 2. Nie wiem, czy w jakiś sposób czuliśmy, że z powodu rozpoczęcia studiów to może być nasza ostatnia produkcja, czym może dzięki zebranemu wcześniej doświadczeniu, ale tym razem podeszliśmy do projektu najambitniej. Tomek ponownie napisał genialny scenariusz, a ja po raz ostatni „zasiadłem w fotelu reżysera”. Zdjęcia trwały ponad dwa miesiące. W pewnym momencie, we wrześniu, kiedy zaczął się rok szkolny, a ja miałem jeszcze miesiąc wakacji przed rozpoczęciem roku akademickiego, wchodziliśmy z grupą do klas podczas lekcji i zachęcaliśmy uczniów do wzięcia udziału w filmie w rolach statystów. Sceny kręcone były w szkole oraz wielu lokalizacjach w Miliczu. W filmie główne role zagrało 7 osób – ówczesnych uczniów Zielonego,
a w cały projekt zaangażowanych było 11 osób. Być może dziś nie brzmi to imponująco, ale zgranie takiej liczby osób na kilkanaście dni zdjęć wciągu kilku miesięcy było nie lada wyzwaniem. Montownie i postprodukcja filmu trwały kolejny miesiąc, a w wyniku prac powstało ponad 30 minut prawdziwego filmu, który do dziś można obejrzeć w Internecie.

Po 12 latach od tamtych wydarzeń często wracam wspomnieniami do wspaniałych momentów z działalności amatorskiej grupy Idea Studio. Życzę każdemu, kto ma to wielkie szczęście brać udział w życiu Zielonego, wielu takich chwil beztroskiej kreatywności, które zapadną w pamięć na całe życie, a być może staną się inspiracją do wyboru drogi życiowej!

Adam Wiernasz – II miejsce w konkursie Pokolenia Zielonego Liceum