Łucja Skibińska z dawnymi uczniami podczas zjazdu absolwentów na 50-lecie I LO

 Z okazji jubileuszu 50-lecia I LO, kiedy przyjmowaliśmy w naszych murach absolwentów, profesorów, władze miasta, gości, kiedy dzień toczył się według opracowanego drobiazgowo planu i  scenariusza, grupa byłych uczniów naszej szkoły, mieszkających poza granicami kraju, ogłosiła ustanowienie stypendium im. prof. Łucji Skibińskiej dla najlepszego aktualnego  absolwenta. Wszyscy uczestnicy uroczystości jubileuszowych wstrzymali oddech. Po raz pierwszy z inicjatywy uczniów sprzed lat powstała myśl o nagrodzeniu młodszej koleżanki lub kolegi. Ponadto uhonorowano żyjącą panią profesor matematyki, która tak bardzo zapisała się w pamięci swoich wychowanków, że pod jej patronatem nagroda miałby być przyznawana. Nie łudźmy się, nie wszyscy są fanami „królowej nauk”, dlatego jako nauczycielka, ale także absolwentka I LO, rocznik 1984, wyobraziłam sobie, kim była dla Nich pani Łucja jako człowiek.
Myśl bardzo szybko wprowadzono w czyn. Pod kierownictwem prof. Tomasza Wielickiego powstał regulamin Międzynarodowego stypendium im. Prof. Łucji Skibińskiej przy I LO. I tak minęło 25 lat.

Ale do rzeczy. Na jednej z rad pedagogicznych  ówczesny dyrektor szkoły poprosił o zgłoszenie się dwóch nauczycieli do reprezentowania Rady
w kapitule przyznającej stypendium. Obok nauczycieli, dyrektora szkoły
w kapitule zasiadała w roli przewodniczącej sama pani Łucja. Byłam tak bardzo ciekawa, jak potoczy się historia stypendium, że zgłosiłam swoja kandydaturę, która została przyjęta przez grono pedagogiczne. I tak od
25 lat mam wpływ na przyznanie tej zaszczytnej nagrody. Pamiętam pierwsze spotkanie, wszyscy czekaliśmy na panią Skibińską. Punktualnie
o umówionej godzinie do gabinetu dyrektora weszła starsza pani, której tak naprawdę wcześniej nie znałam i chyba nawet dobrze nie widziałam w dniu ustanowienia stypendium. Wysoka, skromna, dostojna, z młodzieńczym błyskiem w oczach. Pani Łucja swoim wyglądem, postawą, surowością wobec siebie i skromnością od razu zrobiła na mnie wrażenie. Szary strój, niewysokie buty, ale włosy wichrowate. Starsza Pani z duszą osiemnastolatki. Widać było, że coś musiała robić w tym liceum oprócz nauczania matematyki. I rzeczywiście; szkolny teatr, harcerstwo, aktywność społeczna pani profesor udzielała się uczniom. Nie dziwię się,
że za Nią przepadali.

Pierwsze rozmowy o kandydacie do stypendium były takie… pierwsze. Coś sugerowaliśmy, był regulamin, a kwota 3000 dolarów zobowiązywała do rozwagi i pieczołowitości dobierania kryteriów. Darczyńcy zasugerowali, że ma być najlepszy, najbardziej godny, ale głos decydujący miała pani Łucja. No i wybraliśmy Krzysztofa Sobkowiaka. Pani Łucja wielokrotnie dopytywała, czy rzeczywiście wszyscy się zgadzamy, czy to dobry kandydat. Nie mieliśmy wątpliwości. Bardzo dobry uczeń, świetnie zdana matura, wysoka kultura osobista.

Kiedy minął rok i po raz kolejny zebrała się kapituła, pani profesor była już pewniejsza swoich wyborów. Analizowaliśmy dzienniki z całego okresu kształcenia wszystkich kandydatów, arkusze ocen, rozpatrywaliśmy sytuację rodzinną. Pani Łucja wychodziła z obrad w kolejnych latach coraz spokojniejsza, bez rozterek w sercu, że mogła swoją decyzją kogoś nie docenić. Widziałam Ją jako precyzyjną, uczciwą, rzetelną, zdyscyplinowaną osobę. Surową, ale sprawiedliwą.

Podczas wyboru kolejnych kandydatów pani profesor odkryła przed nami coś nowego. Pojawili się uczniowie, których wyniki w nauce, osiągnięcia w konkursach i wyniki matury były porównywalne. Przyszła pora na nowe kryterium. Kto będzie miał trudniej w starcie w dorosłość, w studiowaniu? Którym rodzicom będzie trudniej utrzymać swoje dziecko, kandydata do stypendium, na uczelni, poza domem? Pani Łucja zapowiedziała, że dokona wizji lokalnej i sama, na własne oczy przekona się, w jakich warunkach żyją kandydaci i z jakimi trudnościami walczą. Byłam pełna podziwu dla energii naszej szefowej.

Pewnego słonecznego dnia siedziałam z dziećmi na ławce, przed domem na Grunwaldzkiej. Joasia i Ola, moje córki, bawiły się, korzystając z pięknej pogody. Była wiosna. Skrzypnęła furtka i moim oczom ukazała się Pani Łucja. Przysiadła obok na ławce i zobaczyłam ciepłą, empatyczna kobietę,
z czułością patrzącą na moje dziewczyny. Dopytywała o ich  imiona, o moją rodzinę, o pracę w liceum. Opowiadała o swojej rodzinie, o latach aktywności zawodowej. A przede wszystkim o inicjatorach stypendium, wspominając ich szkolne perypetie. Wspominała profesorów, których  miałam zaszczyt spotkać na swojej drodze jako uczennica. Tak mijały godziny. Rozstałyśmy się i uzmysłowiłam sobie, że teraz pani Łucja dopiero teraz jest dla mnie kompletna, prawdziwa.

I nadszedł dzień, kiedy dotarła do nas wiadomość o śmierci pani profesor. W dniu pogrzebu miałam zaliczenie z informatyki na studiach podyplomowych we Wrocławiu. Spodziewałam się trzeciego dziecka. Pamiętam, jak pędziłam do Wrocławia, żeby móc wrócić na czas i pożegnać dobrego człowieka…

Pani Profesor nie ma już wśród nas. Stypendium nie jest już międzynarodowe, zmieniła się formuła, wartość nagrody, skład kapituły. Jedno jest niezmienne, duch pani Łucji jest obecny i zawsze wspominamy, jak Ona podchodziła do wizerunku kandydata. Jestem jedyną osobą, która jest w kapitule od samego początku. Darczyńcy to absolwenci naszej szkoły i Rada Rodziców. Mam nadzieję, że przetrwa główne, pierwotne założenie tego stypendium. Że dawni stypendyści, dzisiaj już pracujący, robiący karierę zawodową będą tymi, którzy spróbują wesprzeć swoich młodszych kolegów w ich życiowym starcie.

 Beata Jaskulska – III miejsce w konkursie „Pokolenia Zielonego Liceum”