
W latach 1978–2006 nauczyciel fizyki, techniki, matematyki
i PO, a w latach 1989–1999 dyrektor I Liceum Ogólnokształcącego
w Miliczu oraz (do likwidacji w 1995 r.) Liceum Medycznego w Miliczu, organizator Szkoły Muzycznej I Stopnia w Miliczu. Absolwent Wydziału Matematyczno-Fizyczno-Chemicznego Uniwersytetu Wrocławskiego oraz Szkoły Oficerów Rezerwy przy WSWCh w Krakowie. Instruktor ZHP, retman hufca ZHP Milicz. W latach 2002–2008 prezes zarządu oddziału ZNP w Miliczu. Od 2007 r. prezes Stowarzyszenia „Uniwersytet Trzeciego Wieku w Miliczu”. Oto, co opowiedział o sobie w wywiadzie z Małgorzatą Czapczyńską w 2012 r.

Jak wspomina Pan swoje lata pracy spędzone w I LO w Miliczu?
Nie sposób w kilku słowach przedstawić wspomnień z 28-letniego dynamicznego, pełnego wydarzeń i zwrotów okresu pracy w Zielonym Liceum. Z grubsza mogę podzielić ten czas na trzy bardzo różne pod względem wspomnień okresy.
Jaki był pierwszy?
Pierwszy obejmuje moją pracę w charakterze nauczyciela, wychowawcy
i instruktora harcerskiego, a więc pracę bezpośrednio z uczniami. Okres ten
jest bogaty we wspólne obozy, biwaki, wycieczki, zimowiska. Nawet w stanie wojennym potrafiliśmy wyjechać w góry czy pod żagle na Mazury, wioząc ze sobą koleją wszystko: od proszku i mydła po chleb, konserwy, jajka itd.
Przypominam sobie, że zamiast kartkowych konserw otrzymaliśmy wtedy
w przeddzień wyjazdu surowe, świeże mięso – mamy uczestników stanęły
jednak na wysokości zadania, robiąc przetwory w wekach, które zabraliśmy na obóz. Atrakcją były zimowiska organizowane w szkołach we Wróblińcu, Czatkowicach czy Mirsku w Kotlinie Kłodzkiej.
Niezwykle miło wspominam wyprawy w Bieszczady, gdzie smażyliśmy
placki na rozgrzanym w ognisku kamieniu, bo patelnia została porwana przez wiatr przy przejściu przez Bukowe Berdo. Na postoju każdy chciał, by to z jego plecaka zabrano konserwy do przygotowania posiłku, bo przecież wszystko, co było potrzebne, nieśliśmy na własnych plecach. Wraz z uczniami byliśmy stałymi gośćmi w schronisku Liczyrzepa w Karpaczu czy w urokliwych Bielicach w pobliżu Śnieżnika. Często wspominam wspólne biwaki w Nowym Zamku i czas spędzony na skrobaniu szkłem kadłubów żaglówek.
Latem organizowaliśmy obozy żeglarskie w Lginiu, Łebie, Powidzu czy na
Mazurach, wędrówki po Karkonoszach, Beskidach, Bieszczadach i Tatrach.
Okres pracy w charakterze nauczyciela fizyki to także wieczorne malowanie liter greckich i portretu Einsteina w gabinecie fizycznym, doświadczenia z silnikiem odrzutowym czy parowym, to wspólne z uczniami szukanie wyjaśnień zachodzących w przyrodzie zjawisk.
Kolejne wspomnienia łączą się pewnie z pracą na stanowisku
dyrektora?
Tak. Drugi okres to praca na stanowisku dyrektora, gdy w nowej rzeczywistości w 1999 r. pierwszy raz oficjalnie w szkole obchodziliśmy Święto Niepodległości 11 listopada. Wraz z uczniami, wicedyrektorką i nauczycielami zainicjowaliśmy wiele przedsięwzięć, takich jak finały Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy (inicjatywę Jurka Owsiaka wsparliśmy w Miliczu już od pierwszej edycji), nawiązanie współpracy z przedwojennymi absolwentami szkoły, a przez nich ze szkołami w Niemczech – Gimnazjum w Springe i Grundschule w Ganderkesee, organizacja festynów dla dzieci z okazji Dnia Dziecka – z których dochód przeznaczony był na Stowarzyszenie Przyjaciół Dzieci i Osób Niepełnosprawnych, stypendium im. Łucji Skibińskiej. Dzięki pomocy Uniwersytetu Wrocławskiego w naszej szkole powstała jedna z pierwszych na Dolnym Śląsku pracownia komputerowa oraz centrum edukacji ekologicznej.
Organizowaliśmy finały olimpiad geograficznych, wyjazdy na basen i narty, zainicjowaliśmy powstanie szkoły muzycznej. Organizowane każdego roku
bale sylwestrowe zasilały budżet komitetu rodzicielskiego. W szkole działały koła sportowe, teatr, chór i niezależna gazeta. Wszystko dzięki zaangażowaniu nauczycieli i wspierającej mnie wicedyrektor Katarzyny Podfigurnej.
Jak wspomina Pan współpracę z gronem nauczycielskim?
Grono integrowało się na wyjazdowych radach pedagogicznych,
wycieczkach i wspólnych spotkaniach przy grillu, organizowanych nawet pod kasztanami na boisku szkolnym. Tworzyliśmy wspaniały zespół i zawsze będę dumny, że z tymi ludzi przyszło mi pracować.
Potem rozpoczął się jednak kolejny okres pracy w I LO, gdy przestał
Pan być dyrektorem. Nie był to chyba łatwy czas dla Pana.
Był to powrót do pracy dydaktycznej, samotna walka o godność,
możliwość pozostania w szkole i przejścia na emeryturę w tej placówce oraz działalność związkowa, w której udało się po batalii sądowej odzyskać fundusz socjalny zabrany przez powiat, uporządkować sprawy pracownicze w szkołach – wypracowałem regulaminy, rozpoczęli działalność społeczni inspektorzy BHP, powstał Uniwersytet Trzeciego Wieku. Ale to już inna bajka.
Jeśli porówna Pan siebie i swoich kolegów z czasów licealnych do
dzisiejszej młodzieży, to w jakim stopniu młodzież jest dzisiaj inna?
Wszystko się zmienia, ale młodzież zawsze jest tak samo głodna wiedzy,
pełna entuzjazmu, ciekawa i dociekliwa, szukająca przygody i możliwości
samorealizacji. Właśnie te cechy, charakterystyczne dla każdego młodego
pokolenia, szkoła powinna wzmacniać i wykorzystywać.
Najtrudniejszy egzamin w pana życiu to…?
Ten egzamin jest dopiero przede mną. To pogodzenie się z przemijaniem,
przygotowanie i aktywne przejście przez ostatni etap życia w zgodzie
z naturą.
Źródło: Publikacja Moje Zielone Liceum, rozmawiała
Małgorzata Czapczyńska