Wspomnienie byłego nauczyciela
Zielone Liceum w Miliczu było pierwszą i ostatnią szkołą, w której przyszło mi uczyć w mojej krótkiej, ale ważnej karierze nauczyciela języka niemieckiego.
Studiując germanistykę na Uniwersytecie Wrocławskim, raczej nie wyobrażaliśmy siebie w przyszłości jako nauczycieli. Ciągle jeszcze pełni wątpliwości co do poziomu naszej wiedzy i zapatrzeni w ideał nauczyciela-profesora, chętniej sami zasiedlibyśmy w ławce, by nadal poszerzać naszą wiedzę. Dla mnie stanąć przed grupą 25 nastolatków w roli osoby odpowiedzialnej za jakiś fragment ich przyszłości było wielkim przeżyciem graniczącym z szokiem.

Na moje szczęście ówczesna kadra nauczycielska I LO składała się nie tylko z młodych przestraszonych żółtodziobów jak ja, ale również osób wybitnych, a zarazem przyjaznych, które potrafiły wziąć nas pod swoje skrzydła i zaopiekować się nami. Dziś to może dziwić, ale w tamtym okresie istniały dwa oddzielne pokoje nauczycielskie, z których – o dziwo – to ten mniejszy przeznaczonych był dla nauczycieli niepalących. Tam właśnie dane mi było poznać bliżej Panią Solińska i Nagel, a także panów Hanysza, Szypę i Kobusińskiego. Można powiedzieć, że nie mogłem trafić lepiej, chociaż w części dla palących również spotykało się grono cudownych i mądrych ludzi.

Pierwszy rok pracy minął dość szybko. Działo się wiele, a z lekcji na lekcję coraz bardziej odnajdywałem się w roli nauczyciela. Poznawałem powoli całe grono pedagogiczne, począwszy od dwóch uczących języka niemieckiego koleżanek Donaty i Małgosi, poprzez przesympatycznych kolegów Romana Borutę, Grzegorza Łuszczka, Leszka Żubera, Marka Balickiego czy Darka Stasiaka, a skończywszy na chyba najlepszym szefie, z którym przyszło mi kiedykolwiek pracować – Panu dyrektorze Januszu Bleku. Liczne klasy od pierwszej do czwartej przemykały przez mój skromny gabinet na pierwszym piętrze jak ruchome obrazy. Pamiętam, jak spotykaliśmy się z młodymi nauczycielami w naszym „kawowym klubie”, gdzie jednym z głównych tematów były rozwijające się wówczas w zawrotnym tempie komputery i internet.

Pamiętam czas, gdy I LO nawiązywało współpracę ze szkołą w Springe w Niemczech. Młodzież z tamtego okresu wspominam jako bardzo sympatyczną i kulturalną, co – jak obecnie słyszę – nie jest już takie oczywiste. W 1994 roku dyrektor zgodził się powierzyć mojej opiece jako wychowawcy klasę. Dobrze pamiętam tych młodych ludzi, spotkania z ich rodzicami, wspólne wycieczki czy dyskusje. Nigdy po odejściu z pracy w I LO, co nastąpiło na przełomie lat 1997/1998, nie czułem takiego zadowolenia z pozycji, którą zajmowałem, takiego prestiżu i pewności, że robię to, co jest potrzebne.

Niestety, jak to zwykle u młodych bywa, świat skusił mnie bądź na swój pokrętny sposób też zmusił mnie to poszukiwania innych dróg zawodowych dla siebie. Pozostawiłem I LO, czego potem zawsze żałowałem, pozostawiłem kolegów, przyjaciół, uczniów – o wiele za wcześnie i chyba lekkomyślnie. Moja relacja jako byłego nauczyciela nie jest z pewnością fascynująca, nie jest nawet interesująca. Napisałem ją, bo chciałbym bardzo dołączyć ją do wspomnień innych byłych nauczycieli i wierzyć, że coś tak wspaniałego jak kilkuletnia praca w tej szkole zdarzyła mi się naprawdę.
Janusz Dec – wyróżnienie w konkursie Pokolenia Zielonego Liceum